Savoir-vivre dla dzieci z Grzegorzem Kasdepke

Grzegorz_sie-rusza_engSerdecznie zapraszamy tych mniejszych, jak i tych większych do czytania przezabawnych historyjek dotyczacych wlasciwego zachowania. Co tydzień, w każdy poniedzialek będziemy publikować jeden rozdział z ksiażki „BON CZY TON savoir-vivre dla dzieci” Grzegorza Kasdepke.

I uwaga… .

Pod kazdą publikacją autor będzie dodawal swoje refleksje, myśli oraz wlasną opinię dotyczącą danego rozdziału!

 

Życzymy udanej lektury oraz dużo śmiechu! Nam tego nie zabrakło!

 

Także… zaczynamy!

bon czy ton

 „BON CZY TON savoir-vivre dla dzieci”

Grzegorz Kasdepke

___________________________

AUTOGRAF

 

autografPo czym odróżnić Kubę od Buby? Po zachowaniu. Kuba jest spokojny, grzeczny i dobrze wychowany, a Buba – wprost przeciwnie. Aż dziw, że blizniaki mogą tak bardzo się różnić. I to mimo że na pierwszy rzut oka wyglądają prawie identycznie! Oczywiście Kuba to chlopiec, a Buba dziewczynka – więc tak zupełnie podobni do siebie to nie są. A jednak trudno ich czasami rozpoznać. Skądnigdy nie wiadomo, czy tylko jedno z blizniaków łobuzuje czy też może obydwoje.

– Wiecie co? – powiedziała kiedyś babcia Joasia, przysłuchując sie ich kłótni. – Chyba kupię wam podręcznik dobrego wychowania…

– Dla mnie też? – zdziwił sie Kuba. Ale bez protestów ruszył za babcią do księgarni. I jak się okazało, było warto, bo w księgarni siedział właśnie pan pisarz od tego podręcznika – i rozdawał autografy.

– Super!… – wrzasnęła Buba, a potem wyrwała kartkę z notesu i przecisnęla sie do pisarza. – Moge autograf?!…

Pan pisarz wydawał sie dość sympatyczny – choć patrząc na jego potargane włosy, trudno było uwierzyć, że napisał ksiażkę o dobrym wychowaniu. Wlaśnie sięgal po wymiętą karteczkę Buby, gdy nagle zza jego pleców wyskoczyla groznie wyglądająca pani z wydawnictwa.

-Ha! – huknęła tuż nad uchem pisarza, i to tak, że ten aż zbladł. – Czy ty, moja miła, nie wiesz, że to brzydko prosić o autograf na takiej karteczce?!

– Wlaśnie! – zarechotał z satysfakcją Kuba i stanął przed zakłopotanym pisarzem. – podpisze mi sie pan na brzuchu?

Babcia Joasia jęknęła. Pani z wydawnictwa łypnęła na nią ponurym wzrokiem.

– Te dzieci są z panią? – zapytała groznie.

– Tak … – pisnęła babcia Joasia.

– Proszę! – pani z wydawnictwa podała jej dwa podręczniki.  Przydadzą się! Tu jest napisane nie tylko to, że od autografów są pamiętniki, ksiązki czy ewentualnie zeszyty, ale i inne … ciekawostki!

_________________________________

A teraz – czas na refleksje od autora “Autografu”!

pioro  „Autograf“ napisałem na wyraźną prośbę mojej pani agent, Gabrysi Niedzielskiej. Uwielbiam  Gabrysię i lubię, gdy jest ze mną na spotkaniach autorskich, bo bawi mnie jej mina, gdy cokolwiek wymyka się spod kontroli. Coś a raczej ktoś – dzieci. Regularnie podchodzą do mnie z wymiętolonymi karteczkami w spoconych dłoniach, prosząc o autograf, a Gabrysia cierpliwie tłumaczy – cierpliwie, ale głośno, żeby nauczyciele usłyszeli – że to niewypada, że taka karteczka zaraz wyląduje w koszu, że przecież można przyjść z zeszytem, pamiętnikiem, o książce nie wspominając… Dzieci kiwają głowami, chowają karteczki i podsuwają mi do podpisania ręce, a nieraz także i brzuchy… Więc Gabrysia dalej tłumaczy: że to nieładnie, że szkoda czasu, że po kąpieli autograf zniknie…. Dzieci kiwają ze zrozumieniem głowami, a potem na nowo wyjmują z kieszeni karteczki. W tym momencie Gabrysi opadają już ręce i milknie. Bywa jednak, że na ratunek przychodzi jej jakaś nauczycielka. Pamiętam sympatyczną panią, która podeszła do chłopca międlącego w dłoni karteluszek i zapytała czy nie wstyd mu podawać pisarzowi takiej makulatury.

– Ale ja to w domu przepiszę na czysto – zapewnił chłopiec.

Uśmiałem się,  a potem przyrzekłem Gabrysi, że książkę „Bon czy ton“ rozpocznę opowiadaniem pod tytułem „Autograf“.

                                           Grzegorz Kasdepke

___________________________

BEKANIE

– Nigdzie z nimi więcej nie idę! – krzyknęła babcia Joasia, przyprowadzając do domu Kubę i Bubę.

Tata westchnął ciężko i odłożył gazetę. Mama spojrzała z niepokojem na skruszone miny bliźniaków.

– Mój przyjaciel pan Waldemar, bardzo kulturalny pan, zaprosił nas na obiad! – opowiadała ze wzburzeniem babcia Joasia – Wiecie jak zachowywały się wasze dzieci?!

Tata chciał powiedzieć, że mniej więcej może to sobie wyobrazić, ale mama kopnęła go w kostkę.

– Jak? – zapytała.

– Urządziły sobie konkurs bekania przy stole! – wycedziła babcia Joasia. – Myślałam, że spalę się ze wstydu!…

Tata chrząknął, a potem wbił wzrok w Kubę i Bubę.

– Możecie to wyjaśnić? – zapytał

– Chcieliśmy pokazać, że nie jesteśmy głodni… – wyznał Kuba. – Żeby pan Waldemar już nam nie dokładał…

– W taki sposób?! – krzyknęła ze zgrozą mama.

Buba wzruszył ramionami.

– A w jaki?! – prychnęła. – W Mongolii to zupełnie normalne. Dopóki gość nie beknie, ciągle mu dokładają!…

– Mieszkamy w Polsce, a nie w Mongolii! – krzyknęła babcia Joasia.- Po to wam kupiłam podręcznik dobrego wychowania, żebyście się czegoś nauczyli, a nie…

– Ale to właśnie z tego podręcznika! – przerwał jej Kuba. – Na początku jest rozdział o innych krajach…

Zapadła cisza.

– Do póki nie przeczytacie pozostałych rozdziałów – odezwała się w końcu babcia – nigdzie was nie zabiorę!

– Nawet do Mongolii? – zapytał Kuba.

Ale odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwi.

_________________________________

A teraz – czas na refleksje od autora odnośnie rozdzialu “Bekanie”!

pioro Cóż, tytuł opowiadania mówi sam za siebie… Dorośli za nim nie przepadają, dzieci – wręcz przeciwnie. Podczas któregoś z moich spotkań autorskich, pani bibliotekarka zapytała  młodych czytelników, która z opisanych w „Bon czy ton” historii podoba się im najbardziej.

– „Bekanie“ – krzyknął jakiś chłopiec, zaglądając do spisu treści.

– Jeszcze jakieś?

– „Dłubanie w nosie“ – krzyknął ten sam chłopiec.

– Dziękuję – Pani bibliotekarka uśmiechnęła się cierpko. – Czy jesz…

– „Mlaskanie“ – przerwał jej chłopiec.

– Hm… – Pani bibliotekarka zmarszczyła brwi.

– I „Plucie“! – wrzasnął chłopiec.

Zapadła cisza.

– Żadne więcej? – odezwała się wreszcie pani bibliotekarka.

– Żadne – zapewnił chłopiec.

– A czytałeś te opowiadania?

– No gdzie tam! – obruszył się chłopiec.

– To skąd wiesz, że właśnie one podobają ci się najbardziej?! – zasapała pani bibliotekarka.

– Bo ja interesuję się bekaniem, dłubaniem w nosie, mlaskaniem i pluciem – wypalił chłopiec, a potem spojrzał na mnie z żalem. – A właściwie dlaczego nie napisał pan nic o wymiotowaniu, sikaniu i o…

– Dosyć! – krzyknęła pani bibliotekarka.

Przez co nie dowiedziałem się, o czym jeszcze powinienem był napisać. Szkoda.

                                                                                                                                                                     Grzegorz Kasdepke

_______________________________________________________

BIŻUTERIA

images[5]Rodzice Kuby i Buby od dobrego kwadransa nie mogli się doprosić, by ich dzieci raczyły w końcu przyjść na śniadanie. Ale wreszczie się doprosili.

– Dziecko drogie!…- jęknęła mama na widok Buby.- Coś ty na siebie ponawieszała?!

Buba usiadła przy stole i zernkęła z zadowoloniem na osłupiałych rodziców. Miała na sobie masę korali, broszek, na przegubach rąk- po kilka bransoletek, na palcach dłoni – dziesiątki pierścionków, a w uszach – półmetrowe kolczyki.

Tata chciał właśnie coś powiedzieć, gdy z przedpokoju doszedł go bardzo dziwny hałas – zupełnie jakby plątał się tam rycerz w pełenej zbroi. Po chwili do kuchni wszedł Kuba. Teraz i Buba miała zaskoczoną minę.

– Zwariowałeś ?! – wykrztusił tata.

Kuba, pobrzekując zawieszonymi na szyi łancuchami, podszedł do stołu. Potem sięgnał po chleb – mama miała wrażenie, że sprawiło mu to wysiłek. Nic zresztą dziwnego – na przegubach Kuby pobłyskiwały ciężkie, grube bransolety.

– No co ? – wzruszył ramionami. – Taka moda. Widzieliście teledyski zespołu Rapujące Serdele?

– Synu!… – tata z trudem doszedł do siebie. – Mężczyźni nie noszą biżuterii! Co najwyżej łańcuszek z medalikiem lub krzyżykiem! I wystarczy!…

– A Rapujące Serde… – próbował zbuntować się Kuba.

– Artyści to co innego! – przerwał mu tata. – Jak będziesz kiedyś serdelem, to proszę bardzo!

Buba zachichotała z satysfakcją.

– A ty, moja droga … – mama spojrzała na nią groźnie – natychmiast to z siebie ściągaj! Widziałaś, żebym poszła kiedyś do pracy aż tak obwieszona ?

– Ja nie idę do pracy – obraziła się Buba – Tylko do szkoły!

– Tym bardziej! – mama wydawała się być nieprzejednana. – W takich miejscach wypada nosić co najwyżej skromne kolczyki i nierzucający sie w oczy pierścionek! A czy w ogóle wiesz, po czym można poznać prawdziwą damę?

Buba zrobiła obrażoną minę, ale widać było, że pilnie strzyże uszami.

– Po tym, że nigdy nie wygląda jak choinka! – powiedziała ze spokojem mama. – Chyba że na balu przebierańców!

 

_________________________________

A teraz – czas na refleksje od autora dotyczące rozdzialu “Biżuteria”!

pioro

– Lubi pan biżuterię? -zapytała mnie kiedyś jakaś dziewczynka.

– Uwielbiam – odparłem.

– Ale nie nosi pan żadnej? – Dziewczynka spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Nie noszę.

– A mimo to uwielbia pan?

– Uwielbiam – powtórzyłem.

– Nie rozumiem – Dziewczynka rozłożyła bezradnie ręce.

Spróbuję więc wytłumaczyć:

Uwielbiam biżuterię, bo pomaga rozpoznać osoby, które mają nierówno po sufitem. Widząc kobietę obwieszoną biżuterią ponad miarę, wiem, że raczej nie znajdziemy wspólnych tematów rozmowy. Widząc obwieszonego biżuterią mężczyznę, wiem, że nie tylko nie znajdziemy wspólnych tematów rozmowy, ale na dodatek powinienem pilnować portfela. Trudno więc nie uwielbiać biżuterii, prawda? Ona tak bardzo ułatwia życie.

Grzegorz Kasdepke

________________________________________

 

BUTONIERKA

 

Awantury miedzy Kubą i Bubą wybuchają najczęściej niespodziewanie – tak było i tym razem.

– O co chodzi? – zapytał tata, gdy udało mu się już rozdzielić pokłócone bliźniaki. Bo Buba nie wie, a się wymądrza! – krzyknął Kuba. –Powiedz jej, co to jest butonierka!…

– Butonierka? – tata spojrzał na nich ze zdumieniem.- To taka mała dziurka w klapie marynarki…Można przez nią przewlec wstążkę na order albo wpiąć jakaś oznakę…Ale to chyba jeszcze was nie dotyczy.

 

Kuba popatrzył na Bubę triumfalnie.

– No i co?! – wrzasnął – A ty mówiłaś, ze to  górna kieszonka w marynarce i ze trzyma się w niej chusteczkę!…

– Nie można się czasem pomylić?! – ryknęła Buba. – Ty ma początku myślałeś, ze butonierka to szafka na buty!…

– Nieprawda! – Kuba aż zbladł z oburzenia. – Mówiłem , ze to dziurka w która można włożyć kwiatek!…

 

Buba prychnęła  z pogardą.

– Kwiatek to można włożyć do wazonu- wycedziła. – Albo zasadzić w doniczce…

– Tato powiedz jej! – zirytował się Kuba.

 

Ale tata zamiast coś odpowiedzieć, uciekł z pokoju…

_________________________________

A teraz – czas na refleksje od autora dotyczące rozdzialu “Butonierka”!

pioro

Kilka lat temu podczas promocji książki „Bon czy ton…“ pytałem moich młodych czytelników, co to jest butonierka.

– Szafka na buty!

– Nie.

– Betoniarka w kształcie buta!

– Nie.

– Pani czyszcząca buty!

– Nie.

W tym momencie zaległa cisza. Aż nagle…

– Kieszonka w mękiej marynarce – usłyszałem szept jednej z pań nauczycielek. – Tu, na górze… – klepnęła się w pierś.

– Kieszonka w męskiej marynarce! – wrzasnęły dzieci.

– Nie – odpowiedziałem, nawet nie patrząc na zaczerwienioną panią.

Znowu zaległa cisza.

– To co to jest? – chciała wiedzieć jakaś dziewczynka.

– Taka szparka, jak na guzik, w klapie męskiej marynarki – odpowiedziałem. – O, zobaczcie… – I pokazałem butonierkę.

Po spotkaniu pani nauczycielka zarzuciła mi, że podważyłem jej autorytet.

– Ależ droga pani… – próbowałem bagatelizować. – Nie wiedzieć czegoś to nie grzech. Za to gdy upieramy się, że wiemy wszy…

– Wiem więcej niż pan i moi uczniowie razem wzięci! – przerwała  pani nauczycielka. – Za smarkaty pan jest, żeby mi mówić, co to jest butonierka!

Na szczęście od tamtej pory minęła już ponad dekada.

Grzegorz Kasdepke

___________________________________________________

BUTY

            Tata Kuby i Buby od rana chodził bardzo przejęty.  Nic zresztą dziwnego – w południe miał trzymać do chrztu Jaska, syna wujka Edwarda. Z tej okazji kupił sobie bielusieńki garnitur, biały krawat, nowe buty…- a teraz stal przed lustrem i próbował ułożyć sobie przedziałek. Bliźniaki były pod takim wrażeniem, ze zapomniały nawet pokłócić się po śniadaniu. Jeżeli ktoś myśli, ze w domu Kuby i Buby dzień może minąć bez awantury, jest w błędzie.

–          Kto to zrobił?! – dal się naraz słyszeć przeraźliwy wrzask taty. – Kuba, Buba, do mnie!…

Kuba i Buba stanęli przed nim z minami niewiniątek.

–          Co to jest?! – zapytał tata, potrząsając trzymanymi za sznurówki butami.

–          Buty – odparł po namyśle Kuba

–          Wiem, ze to są Buty! – krzyknął tata. – Ale kto je wypastował?!…

Kuba i Buba zerknęli na siebie niepewnie.

–          My… bąknęła Buba.

–          Kulturalny człowiek powinien mieć wypastowane buty – wytłumaczył Kuba  – Nie czytałeś tego podręcznika?…

Tata zazgrzytał zębami.

–       Czy tam było napisane – wycedził-  ze białe buty pastuje się brązowa pasta?!

–          Hm… – zamyśla się Buba. – Nie pamiętam…

–          A ja wam mowie, ze nie! – zirytował się tata – Jak ja teraz będę wyglądał?! Jakbym wdepnął w psia ku…

–          Ciii!…- Kuba przyłożył palec do ust.

Tata poczerwieniał ze złości.

–          Jak ci się podoba, możesz nałożyć mokasyny –  poradziła Buba – albo sandały…

–          Do garnituru nie nosi się mokasynów!- wrzasnął tata – Ani tym bardziej sandałów, trampek czy kapci!…Tylko sznurowane pantofle!…

–          – No to jak uważasz…- wzruszył ramionami Kuba. – W razie czego możemy wypastować ci garnitur.

_________________________________

A teraz – czas na refleksje od autora dotyczące rozdzialu “Buty”!

pioroMuszę wyznać z zakłopotaniem, że przez pół roku stacja tvn style próbowała zrobić ze mnie telewizyjną gwiazdę. Gadałem z sympatycznymi koleżankami o różnych sprawach, błachych i nie tylko, wygłaszając od czasu do czasu kontrowersyjne poglądy. Jako początkującej gwieździe przysługiwała mi początkująca stylistka, która uwielbiała wynajdywać w sklepach różne śmieszne ciuchy – jak i buty. Kiedyś przyniosła śmieszne brązowe zamszaki, zawiązywane słomowym sznurkiem. Zabrałem je, jadąc na spotkanie autorskie z czytelnikami.

– Podrywa pan czasami dziewczyny? – zapytał jakiś chłopiec.

– Tak… – przyznałem zgodnie z prawdą.

– I udaje się panu?

– Tak… – wyznałem.

– Nie rozumiem – chłopiec pokręcił głową. – Nie rozumiem, jak pan może je podrywać w takich butach.

Zapamiętałem, żeby ich nie zakładać, idąc na następną rankę.

Grzegorz Kasdepke

___________________________________________________________

 

CAŁOWANIE W DŁOŃ

Kuba i Buba postanowili za wszelka cenę zatrzeć złe wrażenie, jakie wywarli ostatnio na panu Waldemarze, przyjacielu babci Joasi. Los im sprzyjał – gdy wracali ze szkoły, ujrzeli przed sobą znajome postaci…

–          Babciu! Panie Waldemarze! – krzyknęła uradowana Buba, wymachując rękami.

Na twarzy babci Joasi pojawił się wyraz paniki. Z najwyższym trudem opanowała chęć ucieczki i ruszyła w stronę bliźniaków.

–          Uwaga! – syknął Kuba – Zachowujemy się najkulturalniej, jak tylko można!

–          Dobra – odsyknęła Buba.– trzy-czte-ry!

Parę minut później babcia Joasia i pan Waldemar, lekko oszołomieni, pożegnali się z bliźniakami.

–          Chyba zaskoczyliśmy ich nasza wytwornością!- ucieszyła się Buba.

–          Ja myślę!- odparł z duma Kuba.

Jakież wiec było jego zdumienie, gdy wieczorem zadzwoniła babcia Joasia i powiedziała mu kilka cierpkich słów.

–          No co?…- Buba popatrzyła z ciekawością na zarumienionego brata.

–          Babcia mówi… – chrząknął zakłopotany Kuba – ze calowanie w dłoń to już przeżytek i ze niektórzy mówią na taki pocałunek „cmok –nonsens”.

–          I co jeszcze?

–          I ze jeżeli ktoś musi – kontynuował Kuba – to powinien pamiętać, ze nie należy całować w dłoń pod gołym niebem. Tylko w jakimś pomieszczeniu. No, chyba ze na dworcu.

–          I co jeszcze?

–          I ze nie należy całować w dłoń w pracy, w szkole ani na służbowych przyjęciach – westchnął Kuba.

–          I co jeszcze?

–          I ze kobieta nie powinna podawać  dłoni w taki sposób – demonstrował Kuba – jakby chciała, żeby ktoś ją w nią pocałował.

–          I co jeszcze?

–          Właściwie już wszystko… – mruknął Kuba. – babcia prosiła tylko, żebyś nie całowała więcej pana Waldemara po rękach. Bo nie chce, żeby pan Waldemar pomyślał, ze to w naszej rodzinie normalne…

wzruszył ramionami Kuba. – W razie czego możemy wypastować ci garnitur.

_________________________________

A teraz – czas na refleksje od autora dotyczące rozdzialu “Całowanie w dłoń”!

pioroWprawdzie o pocałunku w dłoń mówi się, że jest „cmokiem-nonsensem“, to jednak znam wiele dam, które witając się, podają rękę w sposób władczy i nie budzący wątpliwości – chcą być całowane. Z upodobaniem tego nie czynię.

W ogóle staram się tego nie czynić – chyba, że chodzi o wyjątkowe panie…

Z lekkim rumieńcem muszę wyznać, że i ja kiedyś byłem powitany pocałunkiem w dłoń; zresztą wbrew mojej woli – rozumiem od tamtej pory, że nie wszystkim kobietom musi się ten obyczaj podobać. Otóż: w zamieszchłych czasach, gdy pracowałem w magazynie „Świerszczyk“ jako ktoś w rodzaju gońca, odwiedzał nas pan Tadeusz Chudy, poeta i zasłużony emerytowany redaktor naczelny innego znanego pisma dla dzieci „Płomyczek“. Pan Tadeusz był energiczny i szarmancki; witał się z wszystkimi paniami, wyciskając na ich rękach sążniste pocałunki – a że pań w „Świerszczyku“ nie brakowało, powitanie miało charakter taśmowy. Cmok, cmok, cmok!

Miałem wówczas nastroszoną kolorową fryzurę – jak na studenta dziennikarstwa przystało. Pan Tadeusz wpadł któregoś dnia niezapowiedziany i swoim zwyczajem rzucił się obcałowywać panie; kątem oka zobaczył moje czerwone włosy, więc bez namysłu zawołał: „Z panienką się jeszcze nie znamy!“ – po czym, nim zareagowałem, cmoknął mnie w powalaną atramentem dłoń.

Porządnie się wtedy obśmialiśmy. Ale zapamiętałem, żeby – nim ulegnę chęci całowania – sprawdził czy aby na pewno chęć ta kieruje się w stronę kobiety (a nie w stronę farbowanego lisa!).

 

Grzegorz Kasdepke

____________________________________________

CHUSTKA DO NOSA

 

Jeśli ktoś uważa, ze chustka do nosa to błahostka , o którą nie warto się kłócić, to znaczy , że nie zna jeszcze Kuby i Buby. Bo nasze sympatyczne bliźniaki potrafiłyby się pokłócić i o polowe chustki…

 

–          Oddaje chustkę!- oświadczyła Buba, wręczając kubie pomięta białą kulkę. Kuba spojrzał na nią z obrzydzeniem

–          Jednorazowych chustek się nie oddaje – powiedział- Tylko takie z materiału. A i te musza być wtedy poprane i wyprasowane.

–          Nie to nie! – Buba rzuciła zmięta chustkę na stol. Widząc jednak wyraz twarzy Kuby, wzruszyła ramionami, sięgnęła po chustkę pstryknęła ja na popielniczkę taty.

–          Wstyd mi za ciebie..- jęknął Kuba.- Zużyte chustki wyrzuca się tam. Gdzie nikt nie musi ich oglądać. Czyli do kosza, a nie na stół albo do popielniczki.

Buba spojrzała na brata groźnie.

–          Jeśli nie przestaniesz…- zasapała.

–          To co?- przerwał jej Kuba

–          To dostaniesz w nos – warknęła Buba –  I będziesz potrzebował co najmniej kilku chustek do nosa…

 

_________________________________________________________

 Czas teraz na komentarz od autora książki, Grzegorza Kasdepke dotyczący rozdziału

“Chustka do nosa”:

pioroNie przypominam sobie, żebym w dziecinistwie używał chustki do nosa zgodnie z jej przeznaczeniem. Prawdę mówiąc nie przypominam sobie, żebym w ogóle jej używał. Starannie wyprasowane chusteczki leżały w którejś z szuflad, czekając na specjalną okazję – ale najwyraźniej zwykły katar do takich okazji się nie zaliczał. Jak więc sobie radziłem? Nie mam pojęcia. I – proszę wybaczyć – wolę sobie tego nie przypominać.

Wyższość papierowych chusteczek nad materiałowymi polega na tym, że te papierowe możemy wyrzucić od razu po użyciu. Materiałowe trzeba schować do kieszeni – wraz z niezbyt atrakcyjną zawartością. Ale za to jak pobudzają wyobraźnię! Pamiętam, że urządzaliśmy w szkole konkursy – zawodnicy mówili, jak wyobrażają sobie wnętrze zasmarkanej przez kogoś chusteczki, a zwycięzcą zostawał autor najbardziej obrzydliwego opisu.

Niestety, nigdy nie wygrałem.

 

Grzegorz Kasdepke

__________________________________________________

CZESTOWANIE

            Pan Waldemar coraz częściej bywał w domu babci Joasi, dzięki czemu Kuba i Buba mieli coraz więcej okazji, aby się z nim spotykać. Co zresztą bardzo lubili, bo pan Waldemar zawsze przynosił ze sobą jakieś czekoladki- i wręczał je raz Kubie  raz Bubie.  Na przemian aby było sprawiedliwe.

–          Tylko poczęstuj Kubę- mówił, jeśli wypadło na Bubę.

–          Tylko poczęstuj Bubę- mówił, jeśli wypadło na Kubę.

I bliźniaki, chcąc nie chcąc, częstowały się wzajemnie- mimo ze najchętniej schowałyby się z czekoladkami w ciemnej szafie.

–          Masz… – Buba niechętnie podtykała czekoladki Kubie pod noc.
Mówi się „proszę”- poprawiła ja babcia.

–          Proszę- warczała Buba.. A po sekundzie: – Tej nie bierz, to ta jest moja!!!

–          Buba! – strofowała ja wtedy babcia Joasia

Nie inaczej było, gdy Kuba częstował Bubę.

–          Tylko jedną!- zaznaczał.

–          Jak ci nie wstyd?!- denerwowała się babcia.

–          A Bubie to nie wstyd wszystko wyżerać?!- krzyczał Kuba

Babcia Joasia zaczynała tracić cierpliwość.

–          Buba nie pakuj sobie czekoladek do kieszeni!…

–          Właśnie! – Kuba wyrwał siostrze pudełko z czekoladkami! – Bo mi nie starczy!

–          Bo NAM nie starczy! – poprawiła go babcia. – Zapomniałeś, że wypada poczęstować wszystkich!

–          Przecież ciebie zawsze bola żeby po słodyczach- zdziwił się Kuba.

____________________________________________________________

A teraz czas na kilka słów od Grzegorza Kasdepke czyli co skłoniło autora książki „BON CZY TON savoir-vivre dla dzieci” do napisania rozdziału “Czestowanie”.

pioro   – Spóła!

            Zapewne wielu moich rówienników pamięta ten okrzyk.

Wystarczyło wyjąć  z tornistra kanapkę  czy jakiś  napój, aby przemienić  kolegów w drapieżne bestie. Zbiegali sic z zewsząd, wrzaszcząc „Spóła!“ – i biada nieszczśnnikowi, który nie pozwolił  każdemu wziąć  gryza czy łyka. Jego imię  byłoby przeklęte na wieki! Inna sprawa, że po takim poczęstunku właścicielowi kanapki pozostawł w dłoni jedynie zatłuszczony papierek. Wkrótce więc i jego głód przemieniał się  w drapieżnika – rozglądał się  pilnie, szukając jakiejś  nieostrożnej ofiary, a gdy tak  wypatrzył, ruszał  naprzód, rycząc głośno magiczne zaklępcie: „Spóła!“.

Oczywiście, zdarzały się  jednostki aspołeczne. Pamiętam chłopca, który wszystkie kanapki zjadał  zamknięty w szkolnej toalecie – żeby z nikim się  nie dzielić. Pamiętam też  takiego, który wyjmując kanapkę, pluł  na nią, żeby odebrać  innym apetyt. Nie mogę  za to sobie przypomnieć, czy i dziewczynki biegały za koleżankami, wydziarając się  „Spóła!“. Być  może już  wtedy wszystkie dbały o linię…

 Grzegorz Kasdepke

 _________________________________________________

CZYSTE UBRANIE

Kuba i Buba są jak wiadomo, prawie identyczni- jednak co jakiś czas ujawniają się miedzy nimi różnice. Na przykład Buba uwielbia się stroić, a Kuba nie bardzo. Przed wyjściem do teatru Kuba po prostu otworzył szafę i bez zbędnych ceregieli przebrał się w to, co mu wpadło w ręce- tymczasem Buba latała po całym domy, przymierzając masę fatałaszków. Efekt był łatwy do przewidzenia – kłótnia.

–          Jak ty wyglądasz?!- krzyknęła Buba na widok Kuby. – Mamo, on idzie do teatru w normalnym ubraniu!…

–          A w jakim mam iść?!- denerwował się Kuba.- W nienormalnym?!

Mama zmierzyła ich wzrokiem od stop do głów, a potem westchnęła ciężko.

–          Buba, skąd wzięłaś tę sukienkę?- zapytała.

Buba, lekko zmieszana, zerknęła w lustro.

–          Z łazienki…- bąknęła.

–          Jak to z łazienki?- zdziwiła się mama.

–          Z kosza na brudy…- wyznała Buba.

Kuba ryknął śmiechem.

–          No co?!- zdenerwowała się Buba. – To moja najlepsza sukienka!

–          Ale brudna!- powiedziała mama- Myślisz, ze wyglądasz elegancko z tymi plamami po soku?

–          To co mam nałożyć?!- naburmuszyła się Buba.

Mama podeszła do szafy i wyjęła parę ubrań.

–          A choćby to – powiedziała.

–          Przecież to zupełnie normalne ubrania!- krzyknęła Buba.

–          Za to czyste! – oświadczyła mama.- Zwykle czyste ubranie wygląda dużo lepiej niż najbardziej nawet eleganckie, ale przybrudzone… Zapamiętaj to sobie!

_________________________________________________________

Czas teraz na komentarz od autora książki, Grzegorza Kasdepke dotyczący rozdziału “Czyste Ubranie”:

pioroWśród wielu pytań, jakie czytelnicy zadają mi podczas spotkań autorskich, kilka pojawia się  regularnie – także o mój ulubiony kolor.

– Biały – odpowiadam zazwyczaj.

Bo też rzeczywiście – po latach ubierania się na czarno, oddałem wszystkie moje żałobne koszule nastoletniemu synowi, a sam kupiłem sobie kilkanaście białych. Noszę je do dżinsów – w świątek, piątek i w niedzielę – i nie muszę zastanawiać się każdego ranka, w czym by tu dzisiaj wystąpić. Bardzo praktyczne.

Jednak młodzi czytelnicy bardzo mi współczują. Zwłaszcza w maju, kiedy odbywają się Pierwsze Komunie Święte – a po nich następuje tak zwany Biały Tydzień. Dzieci każdego dnia chodzą na nabożeństwa w odświętnych, zwykle białych strojach – i wkrótce maja tego dosyć.

– Rodzice nie pozwalają im się ruszać – tłumaczyli mi nauczyciele. – Nie mogą biegać, nie mogą bawić się, nie mogą robić niczego, co mogłoby ubrudzić ich stroje.

Jednym słowem biel kojarzy się dzieciom bardziej ze zniewoleniem niż z czystością.  Ciekawe.

Grzegorz Kasdepke

____________________________________________________________________

CZYTANIE CUDZYCH LISTÓW

 

Kuba i Buba potrafią czasem doprowadzić do szalu nie tylko rodziców  czy pozostałych członków rodziny, ale także zupełnie sobie obcych ludzi. Jak również nauczycieli.

–          Kuba, przypomnij, co było na dzisiaj zadane…- powiedziała pani od polskiego, wchodząc do klasy.

–          Mieliśmy napisać list do przyjaciela- odpowiedział Kuba.

–          No to czytaj…- pani od polskiego rozsiadła się wygodnie na swoim miejscu.

Kuba spojrzał na nią z oburzeniem.

–          Chyba pani żartuje?- wycedził.

–          Słucham, słucham?!- zdumiała się pani od polskiego.

–          Nie mam zamiaru czytać pani moich listów!- powiedział Kuba- Pani jest źle wychowana!

Pani od polskiego wstała i spojrzała na Kubę jak na kogoś niespełna rozumu.

–          Chłopcze, czyś ty zwariował?…- zapytała, podchodząc do Kuby.- Jeśli nie napisałeś, to po prostu się przyznaj…Pokaz zeszyt.

Nie ma mowy! – Kuba schował zeszyt za plecami. – Buba, powiedz, co wyczytaliśmy w podręczniku dobrych manier!

–          Kuba ma racje!- powiedziała Buba, wstając ze sroga mina. – Czytanie cudzych listów jest bardzo niekulturalne!

Pani od polskiego zbaraniała.

–          Ależ to przecież tylko wypracowanie w formie listu!- wyksztusiła wreszcie.

–          Dobra, dobra… – odezwał się ktoś z końca klasy.- Znamy takich ciekawskich…Najpierw czytają, a potem stawiają pały…Trochę kultury!

_________________________________________________________

Czas teraz na komentarz od autora książki, Grzegorza Kasdepke dotyczący rozdziału “Czytanie Cudzych Listów”:

pioroTytuł „Czytanie cudzych listów“ jest trochę niezręczny – bo przecież prawie zawsze czytamy CUDZE listy. Cudze, czyli napisane przez kogoś innego niż my sami. Za to do nas. No ale oczywiście w opowiadaniu chodzi o to, żeby nie czytać listów adresowanych do kogoś innego, bo jest to po prostu niekulturalne.

Czy zawsze?

Są, rzecz jasna, sytuacje wyjątkowe.

Wyobraźmy sobie, że ktoś zaginął, a przychodzi do niego list. Czytamy go, jak najbardziej, a zwłaszcza policjanci czytają – bo być może w liście są informacje, które pomogą odszukać zaginioną osobę.

– Nikt już nie pisze listów – powiedziała mi kiedyś jakaś dziewczynka.

Nieprawda, powraca moda na przesyłanie tradycyjnych papierowych listów. I pocztówek. Wędrują do nas dłużej niż email’e, ale też zachowujemy je przeważnie na zawsze. Inna sprawa, że email’e to także listy -i nie powinniśmy czytać ich bez pozwolenia adresata. Ani esemesów. Ani cudzych pamiętników. Szkoda tylko, że ta zasada nie dotyczy wypracowań. Nauczyciele, nie dość, że jest czytają, to jeszcze oceniają. Zgroza!

 

Grzegorz Kasdepke

_________________________________________________

DAMA I DŻENTELMEN

 

 

Kuba czyta książki znacznie szybciej niż Buba – nic wiec dziwnego, ze gdy jego siostra kończyła dopiero pierwszy rozdział podręcznika dobrych manier, Kuba był już przy rozdziale czwartym.

I tam właśnie wyczytał coś, co bardzo go zaciekawiło…

– Od dzisiaj – powiedział, wchodząc z uroczysta mina do kuchni – jestem gentlemanem!

Tata i mama spojrzeli na siebie, a potem…ryknęli śmiechem.

– Chyba dżentelmenem?… – wykrztusił  wreszcie tata.

– Niech będzie dżentelmenem – zgodził się łaskawie Kuba. – Czyli kimś takim, kto umie zachować się w każdej sytuacji, kimś, na kim można zawsze polegać, kimś, kogo wszyscy podziwiają oraz… A niby kto ciebie podziwia?! – prychnęła milcząca dotąd Buba. – 0 to już prędzej ja mogłabym zostać tym całym dżentelmenem!

Kuba popatrzył na nią ze złością.

– Nie mogłabyś!- warknął – Dżentelmenem może zostać tylko mężczyzna!

– To niesprawiedliwe!- wrzasnęła Buba. – Mamo, powiedz mu!

– Ty możesz zostać dama…- uspokoiła ja mama. Buba zerknęła na nią niepewnie.

– A kto to jest dama? – zapytała wreszcie.

– Ktoś taki jak dżentelmen – westchnął Kuba – Tylko że samiczka…

_________________________________________________________

Czas teraz na komentarz od autora książki, Grzegorza Kasdepke dotyczący rozdziału

“Dama i dżentelmen”:

pioroPodczas spotkań autorskich czytałem to opowiadanie tak często, że znam już je chyba na pamięć – ale nadal chętnie to niego wracam. Z dwóch powodów: dość precyzyjnie nakreśla charaktery Kuby i Buby i jest świetnym wstępem do rozmowy o zasadach savoir-vivre’u.

– Jak nazywamy takiego mężczynę – pytam – który nie tylko zna zasady savoir-vivre’u, ale także stosuje je w życiu?…

– Kawaler! – krzyczą dzieci.

– Ksiądz! – wydzierają się inne.

– Mój dziadek – dopowiadają maluchy.

– Dżen…? – próbuję podpowiedzieć.

– Dżem! – wydzierają się dzieci.

Koniec końców ktoś jednak wpada na myśl, że chodzi o dżentelmena.

– A jak nazywamy panią, która zna te zasady? – pytam niezrażony. – Zna i stosuje je w życiu?

– Dżentelmenka?!

– Logiczne, ale nie, nie dżentelmenka.

– Panienka?!

– Nie, nie panienka.

– Damulka?!

– Blisko…

– Dama – nie wytrzymują w tym momencie nauczyciele.

Kiedyś wpisując dedykację w książce „Bon czy ton“ życzyłem jej właścicielce, aby wyrosła na prawdziwą damę.

– Nie chcę! – prychnęła.

– Dlaczego? – spojrzałem na nią zdumiony.

– Damy są nudne! – odparła. – Niech pan to skreśli i wpisze „dla super laski“.

Na szczęście jej tata stanął okoniem i powiedział, że nie zgadza się na super laskę. Chcąc nie chcąc będzie musiała wyrosnąć na damę.

Grzegorz Kasdepke

 

_________________________________________________

DłUBANIE W NOSIE

 

Nie każdy posiłek spędzony z Kuba i Buba przy jednym stole należy do przyjemności.

– Przestań.. – jęknęła mama, patrząc na dłubiącą w nosie Bubę.

– Dlaczego? – zapytała Buba.

– Bo przy stole nie dłubie się w nosie- wyjaśnił z powagą Kuba.

Tata spojrzał na niego ponuro.

– Ani przy stole, ani nigdzie…- powiedział. – Jest to bardzo…nieapetyczne. Coś ty? – zdziwiła się Buba -A właśnie ze całkiem smacz…

– Dość!- krzyczał tata, zatykając sobie uszy.- Robicie to specjalnie!…Żebym znowu nie mógł zjeść deseru!…Ale uprzedzam- dzisiaj i tak zjem wszystko, i to do ostatniego okruszka!…

_________________________________________________

A teraz – czas na refleksje Grzegorza Kasdepke dotyczące rozdziału ” DŁUBANIE W NOSIE”:

pioroDłubanie w nosie jest tak obrzydliwe, że pozostawiam to opowiadanie bez komentarza.

Grzegorz Kasdepke

 

__________________________________________________

DRÓB

– Kto mi powie… – Buba zrobiła mądrą minę i rozejrzała się po siedzących przy stole domownikach – jak należy jeść kurczaka? Albo gęś? Czy w ogóle drób?

Leżąca na półmisku kura wyciągnęła w górę nóżki, jakby zgłaszała się do odpowiedzi. Jednak wybór Buby padł na tatę.

 – Drób należy jeść szybko! – odpowiedział tata, patrząc łakomym wzrokiem na przyrumienione skrzydełko.  – Bo gdy ostygnie, nie jest już tak smaczny!

– Nie o to chodzi!  – prychnęła Buba. – Może mama?…

– Nożem i widelcem – wyprzedził mamę Kuba. – Jak wszystkie mięsne potrawy z kością. Za to takie mięsne potrawy,  jak – powiedzmy – pulpety, możemy jeść samym widelcem. Bo są na tyle miękkie, że nie potrzeba noża, aby je pokroić! – Kuba zerknął z dumą na wyraźnie zniecierpliwionego tatę.

– Możemy już zaczynać? … – wtrąciła mama. – Bo jestem trochę głodna?

 – Proszę bardzo – przytaknęła Buba.

Po czym odłożyła sztućce i, ku osłupieniu mamy, taty, Kuby,  sięgnęła po udko kurczaka ręką.

– Najpierw robisz nam wykład, że drób należy jeść nożem i widelcem – krzyknął Kuba – a potem sama chwytasz go rękami?!

– Zamiast wrzeszczeć – mruknęła Buba – przeczytaj podręcznik babci Joasi. Jest tam napisane, że wprawdzie drób należy jeść sztućcami, ale jeżeli jesteś w gronie rodzinnym, na dodatek w domu, a nie na jakimś przyjęciu, to musisz jeść tak, jak ja.  Bylebyś wiedział, że zachowujesz się właśnie niekulturalnie. A ja wiem, więc …  Daj spokój!

I nie zważając na zgorszoną minę Kuby, zatopiła zęby w apetycznie pachnącej nóżce.

_______________________________________________________________

Czas teraz na komentarz od autora książki, Grzegorza Kasdepke dotyczący rozdziału

“Drób”:

pioroGdy byłem mały, raz w tygodniu jadłem kurczaka – w niedzielę. Podejrzewam, że w domach moich koleżanek i kolegów bywało podobnie. Kurczak uświetniał niedzielne obiadki; dostawałem udko, brałem je w garść – i raźno obgryzałem. Nie zastanawiałem się wówczas, czy jest to zgodne z zasadami dobrego wychowania. Moi rodzice chyba także nie. Byli szczęśliwi, że mogą nakarmić mnie czymś innym niż bułką z serem.

A dzisiaj wolę bułkę z serem – bo nie jem mięsa.

Nie tylko ja się zmieniłem – zmienił się świat. Dawniej kurczaki miały udka, skrzydełka, piersi, szyjkę i kuper – dzisiaj są nugatsami. I jak tu być niekulturalnym? Jak chwycić pieczonego kurczaka za nóżkę, skoro już nie ma nóżki?

Oczywiście trochę przesadzam. Ponadto drób to nie tylko kurczaki. To także gęsi, kaczki, indyki… Kiedyś jakaś dziewczynka tłumaczyła mi, że drób to to wszystko, co drobi.

– Ja też potrafię drobić – odpowiedziałem, drobiąc po całej sali.

Źle się wyraziłam – powiedziała dziewczynka. – Drób to to wszystko, co trzeba podrobić, żeby to zjeść.

Wychodzi więc na to, że – mimo jarskiej diety – ciągle jem drób. Chociażby dzisiaj: pomidory, cukinię i podrobioną paprykę.

Mniam!

____________________________________________________________

DYSKRECJA

Kuba i Buba nie mogli doczekać się niedzielnego obiadu. Powód? Babcia Jiasia miała przyprowadzić pana Waldemara – i coś ogłosić. Ale co, tego jeszcze nasze bliźniaki nie wiedziały. Choć Kuba czegoś już się domyślał … .

– Pssyt… – syknął, gdy pan Waldemar, sympatyczny starszy pan, usiadł przy stole. – Wszystko wiem. Podrywa pan moją babcię…

Pan Waldemar przełknął ślinę, a potem wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł nią czoło.

– Spokojnie… – szeptał Kuba, obserwując spod oka krzątającą się wokół stołu mamę. – Dopóki nie przyznacie się, nikomu nie powiem… Ani tego, że zaczesuje pan włosy, żeby nie było widać łysiny… Może babcia jeszcze nie zauważyła…

Pan Waldemar spojrzał na Kubęszeroko otwartymi oczami.

– Ani tego, że trzęsą się panu ręce – zapewnił dobrotliwie Kuba. – To jakaś choroba?… Może mi pan śmiało powiedzieć… Jestem człowiekiem dy…, dysk… Jak było?… Aha, dyskretnym… Wie pan, co to znaczy “człowiek dyskretny”?

Pan Waldemar zrobił minę, którą można było odczytać zarówno na tak, jak i na nie.

– To taki ktoś, kto stara się nie wtrącać do innych – wytłumaczył Kuba. – Nie plotkuje, nie czyta cudzych listów, zawsze dotrzymuje obietnic, udaje, że nie widzi czegoś, co może kogoś krępować…

– Na przykład łysiny albo trzęsących się dłoni?… – zapytał pan Waldemar.

– Brawo! – wtrąciła się naraz Buba. – Bystrzak z pana! Nic dziwnego, że babcia dała się panu poderwać!…

Pan Waldemar jęknął coś w odpowiedzi.

– Coś pana boli?… – Buba spojrzała na niego z ciekawością.

– Spokojnie, nikomu nie powiem… Ja też jestem dyskretna…

____________________________________________________

Czas teraz na komentarz od autora książki, Grzegorza Kasdepke dotyczący rozdziału “Dyskrecja”:

pioroRozmawiałem kiedyś z moimi czytelnikami o cechach charakteru, które warto u siebie wyrabiać – i tylko jeden chłopiec oświadczył, że chciałby być dyskretny.

– Oo, a możes powiedzieć dlaczego? – spojrzałem na niego z uznaniem.

– Żeby mieć zwolnienie z dyktand, niektórych prac domowych…

Osłupiałem.

– Dyskrecja to chyba coś takiego jak dyslekcja, prawda? – Chłopiec, widząc moją minę, wyraźnie tracił pewność siebie.

Odpowiedziałem, że nie bardzo. Potem wyjaśniłem, czym tak naprawdę jest dykrecja. A jeszcze potem obiecałem chłopcu, że nigdy nie zdradzę jego nazwiska.

I słowa dotrzymam!

Grzegorz Kasdepke

_______________________________________________

      DZIEŃ DOBRY, DOBRY WIECZÓR, DO WIDZENIA, DOBRANOC!

I kto by pomyślaś, że przyczyną kolejnej kłótni Kuby i Buby

będzie zima…

– Dzień dobry! – zawołala Buba do pana Waldemara.

– Raczej  ,,dobry wieczor” – burknął Kuba.

– Przecież jest jeszcze dzień! – zdenerwowa się Buba.

– Ale jest ciemno! – wrzasnął Kuba.

Pan Waldemar spojrzał z niepokojem na babcię Joasię.

– To moja wina, że zimą tak szybko robi sie ciemno?! –

Buba spojrzała na brata z oburzeniem.

– A moja?! – Kuba zasapał gniewnie.

– Babciu, powiedz mu coś! – Buba aż tupnęla nogą ze złości.

Ku jej zdziwieniu, babcia Joasia zrobiła dokładnie to samo.

– Dość! – powiedziała. – Czy wy musicie się kłócic nawet

o takie drobiazgi?!  ,,Dobry wieczór” mówi się wieczorem, a nie

wtedy, gdy jest ciemno! Czyli od około godziny dziętnastej!

A teraz najlepiej będzie, jeżeli powiecie  ,,do widzenia” I znikniecie mi z oczu!

– ,,Do widzenia”? – zdziwił sie Kuba – A nie ,,dobranoc”?

– Nie idę jeszcze spać! – krzyknęla babcia Joasia.

Pan Waldemar poglaskał ją uspokajająco po ramieniu.

– A gdyby był wieczór? – dociekał Kuba.

– To też ,,do widzenia” wystarczy! – babcia spurpurowiała

z gniewu. – Do widzenia , do widzenia, do widzenia!…

– No już dobrze,  idziemy… – Kuba popatrzył na nią ze zdzi-

wieniem – Do widzenia…

– Cześć! – odpowiedział mu pan Waldemar.

Po czym wziął babcię Joasię pod ramię – I sobie poszli.

____________________________________________________

Czas teraz na komentarz od autora książki, Grzegorza Kasdepke dotyczący rozdziału “Dzień dobry, dobry wieczór, do widzenia, dobranoc!”:

pioro„Cześć, dzieciaki!” – wołam w przypływie dobrego humoru, witając się z czytelnikami. Dzieci odpowiadają niepewnie „Cześć” lub „Dzień dobry” – i wychodzi z tego całkiem sympatyczna mieszanka „Cześć dobry”. Mieszanka, którą śmiało można posługiwać się zarówno wieczorem, jak i rano.

Gdy byłem jeszcze smarkiem, zastanawiało mnie, dlaczego w języku polskim słowo „dobranoc” jest zarezerwowane wyłącznie dla sytuacji, w których się żegnamy? Dlaczego nie można go użyć, gdy wbiegamy na sylwestrową zabawę lub na piżamowe party?

– Wieczorem mówimy „dobry wieczór” – tłumaczyła mi babcia Janeczka.

– A późnym wieczorem?

– Też „dobry wieczór”.

– A po północy?

– Po północy porządni ludzie już śpią – ucinała babcia-poznanianka.

– A jeżeli jednak nie śpią? – marudziłem. – Jeżeli nie śpią, a jest już naprawdę grubo po północy? To co, też mają mówić „dobry wieczór”?

Babcia zawahała się.

– Czy może jednak „dobranoc”? – pytałem

– „Dzień dobry” – odpowiedziała babcia. – A teraz idź już spać, dobranoc!

                             Grzegorz Kasdepke

_______________________________________________

 DZIĘKUJĘ

Nie dość, że Kuba i Buba są bardzo do siebie podobni, to jeszcze lubią to samo jeść – na przykład cukierki z marcepanem. Ilekroć któreś z nich idzie po zakupy, zawsze przynosi do domu garść ulubionych słodyczy.

– Chesz? – Kuba potrząsnął przed nosem Buby papierową torebką.

Buba bez słowa sięgnęłą po cukierek. Kuba cofnął rękę.

– A co się mówi?! – zapytał z wyrzutem.

– Mówi się „masz szczęście”! – zasapała Buba.

– Mówi się „dziękuje”! – krzyknął Kuba.

Buba miała taką minę, jakby chaiła bratu przylać.

– To dlaczego tak nie mówisz, gdy ja się częstuję?! – wrzasnęła wreszcie.

– Bo ty się nie znasz na dobrm wychowaniu! – wypalił Kuba. – Nawet byś nie doceniła!

– Proszę, proszę! – Buba poczerwieniała ze złości. – Czyli jesteś dobrze wychowany tylko na pokaz, tak?!

Kuba popatrzył na nią stropiony.

– Dobra, nie ma co się kłócić…  –mruknął wreszcie i znowu potrząsnął przed Bubą papierową torebką. – To chcesz?

– Nie, dziękuje!…

I poszła namówić mamę, by wysłała ją po zakupy.

 _____________________________________________

    Czas teraz na komentarz od autora książki, Grzegorza Kasdepke dotyczący rozdziału “Dziękuję”:

pioroJako dziecko bardzo chciałem wierzyć, że istnieją słowa magiczne – a dorośli utwierdzali mnie w przekonaniu, że tak właśnie jest.

–  Jakie to słowa? – pytała do znudzenia pani wychowawczyni.

– „Proszę, przepraszam, dziękuję“ – odpowiadaliśmy ziewając. Niestety, nie udawało się przy ich pomocy zamienić pani woźnej w królika, a szkolnej tablicy w kinowy ekran – nie miały aż takiej mocy. Wciąż więc szukaliśmy innych, mocniejszych. „Czary-mary“ było zaklęciem dobrym dla przedszkolaków. „Abrakadabra“ także. Tworzyliśmy słowa trudne do wypowiedzenia, naszpikowane wieloma „errr“ i długaśne jak zimowe wieczory – ale w efekcie, zamiast pomniejszenia pana od matematyki, udawało się nam co najwyżej opluć sweter, na dodatek swój, a nie kolegi.

Kiedyś, biegając po szkolnym korytarzu, zderzyłem się z panią wychowawczynią.

– A magiczne słowo? – wycedziła, gdy już oboje stanęliśmy na nogach.

– A kysz? – odpowiedziałem niepewnie.

Być może, gdybym wypowiedział to zaklęcie z większą wiarą w jego moc, moja mama nie byłaby wzywana do szkoły. Pamiętajcie, drodzy poszukiwacze magicznych słów – intonacja także jest ważna!

                        Grzegorz Kasdepke

_________________________________________

 ELEGANCJA

Mama Kuby I Buby, jak prawie wszystkie mamy, uwielbia swoje dzieci, ale są chwile, gdy zrobiłaby wszystko, aby nie być w jakikolwiek sposób z nimi kojarzona.

– Dziwię ci się, mamo – mówił Kuba, poprawiając wytwornym gestem włosy. – Gdy ubierzemy się byle jak, masz do nas pretensję. Ale gdy ubierzemy się elegancko, także nie chcesz z nami nigdzie iść.

– Człowiek ubrany elegancko… – jęknęła mama, próbując ukryć się pod parasolem przed zdumionymi spojrzeniami otaczających ją ludzi – to człowiek ubrany skromnie, ale gustownie, w rzeczy dobrej jakości… Człowiek, który potrafi dopasować swój ubiór i do miejsca, w którym się znajduje, i do swego wieku… Nie zaś…

– A mówiłąm? – przerwała mamie Buba, człapiąc po piasku w białych pantofelkach. – Pan Waldemar nie będzie wyglądał dobrze w dżinsach Kuby… Jak na hip-hopowca to jest trochę za stary!

– Kuba także nie wygląda najlepiej w garniturze pana Waldemara! – krzyknęła mama. – Co wam w ogóle przyszło do głowy, żeby wymieniać się na ubrania?!

Kuba spojrzał na nią ponuro.

– To jets bardzo modny garnitur – powiedział z godnością.

– Tegoroczny model!

– Człowiek elegancki nie musi aż tak bardzo przejmować się modą! – krzyknęła mama. – Moda przemiją, a elegancja zawsze jest na czasie!

Kuba wzruszył ramionami.

– Zawsze mówiłaś – Buba popatrzyła na mamę z pretensją – że dobrze wyglądam w tej sukience!

_ Ale nie na plaży! – mama aż tupnęła nogą. – Rozejrzyjcie się wokół! Wszędzie ludzie w strojach kąpielowych, a wy … – zamiast dokończyć, machnęła tylko ręką.

A potem ułożyła się na piasku i zaczęła udawać, że jest tu sama.

wysłała ją po zakupy.

 _____________________________________________

    Czas teraz na komentarz od autora książki, Grzegorza Kasdepke dotyczący rozdziału “Elegancja”:

pioro Jak powinien być ubrany pisarz jadący na spotkanie z czytelnikami?

– Powinienen mieć pelerynę – podpowiedziała mi kiedyś jakaś dziewczynka.

– I siwą brodę – dopowiedział jej kolega.

– Broda to nie ubranie – zaprotestowałem.

– A sztuczna?

No tak, na to nie wpadłem.

Zdarzało mi się, że przyjeżdżałem na spotkania ubrany nazbyt elegancko – a potem musiałem siedzieć na dywanie po turecku, chrupiąc paluszki i oblewając się coca-colą. Z kolei gdy przyjeżdżałem w tiszercie, okazywało się, że dzieci są w strojach galowych, a panie nauczycielki patrzą na mnie z politowaniem. Dlatego zacząłem podpytywać mych młodych czytelników, co to właściwie jest elegancja?

– Elegancja to krawat – oświadczył siedmioletni chłopiec.

– A muszka?

– Muszka to też elegancja – przyznał chłopiec. – Tyle, że taka do śmiechu.

Dopóki więc piszę zabawne książki, jadąc na spotkanie, pamiętam i o muszce. Pasuje nawet do tiszertu!

                             Grzegorz Kasdepke

_______________________________________________

Już niebawem pojawi się nowy rozdział z książki Grzegorza Kasdepke, zatytułowany : “Fryzjer”.

Serdecznie zapraszamy!!!